Obserwatorzy

środa, 29 maja 2013

Pan Pyza

Dziś napisze o Panu Pyzie. Pan Pyza jest kotem wolno żyjącym. Najprawdopodobniej nie ma domu. Pewnego dnia pojawił się. Jest podobny do mojej zmarłej kotki Pyzuni - zyskał przydomek Pyza. Pan Pyza, bo kotek jest chłopczykiem.
Pan Pyza przychodzi prawie co wieczór po jedzonko. Po pewnym czasie dawał się pogłaskać.
Zaniemógł. Coś mu się zaczęło dziać z uszkiem. Miał na nim jakis pypec. Kotek nieoswojony - trudno było orzec co to jest? Może kleszcz? Tym bardziej, że po pewnym czasie pypeć znikł. Kotek sobie go zdrapał, o czym na początku nie wiedzieliśmy.
Ucieszyliśmy się, że to coś znikło. Niestety, po pewnym czasie problemy powróciły. Tym razem narośl nie chciała zniknąć. Tylko rósł i rósł. Widać było, że przeszkadza kotkowi. ucho zwisało, narośl ciągnęła je do ziemi. Zbliżała się zima - był już listopad. Chcieliśmy pomóc kotkowi przed pierwszymi śniegami. Postanowiliśmy go złapać. Nastawiałam się na trudne zadanie, nawet na niepowodzenie misji. O dziwo, nie okazało się to trudne. Oczywiście, trzeba było mocno trzymać kotka, ale obyło się bez drakońskich scen, wyrywania się i miauczenia. Pan Pyza został złapany. trzeba było się sprężać - dochodziła 19:00, a weterynarz przyjmuje tylko do 20:00. Spodziewał się wizyty - wcześniej radziliśmy się go, co począć z tak wyglądającym kotkiem. A więc taksówka (mimo stosunkowo bliskiej odległości - dwa przystanki) i  w drogę. Dopiero w lecznicy okazało się, jaki był stan Pyzy.






Operacja przebiegła pomyślnie. Narośl została usunięta. Z kawałeczkiem ucha. Myślałam, że straci całe. Pyza noc spędził u nas - niestety, w klatce. W zamkniętym pokoju, odizolowany od innych moich zwierząt.
Pyza po zabiegu:







Pan Pyza bezpośrednio po zabiegu. Jeszcze pod wpływem narkozy.










Weterynarz zapisując zabieg w komputerze napisał Ucho ;)
Pan Pyza - Ucho.
Noc minęła spokojnie. Niestety, rano podczas podawania posiłku Pan Pyza wydostał się z z klatki i wpadł w panikę. zaczął skakać na okno. Mieszkam dość wysoko. Zostało więc jedno wyjście. Zejść i wypuścic Pyzę nieco wcześniej, niż planowaliśmy. Planowaliśmy uczynić to wieczorem. Wypuściliśmy kota i zeszłam z nim na dół. Po drodze Pyza skakał na każde napotkane okno na półpiętrze. Mieliśmy trochę szczęścia - nie natknęliśmy się na psa sąsiadów Brutusa.
Otworzyłam drzwi do klatki. Dla Pyzy były to drzwi na wolność. Pyza pognał. Obraził się, dwa - trzy dni nie pojawiał się na posiłku. Przez jakiś czas przestał nam ufać - dziś znowu mogę go delikatnie pogłaskać.




Pan Pyza dziś ma się dobrze. Przetrwał zimę. Problemy z uchem nie powróciły. To był jakiś tłuszczak.
Nadal jest Wolnym Kotem. Ja na takie koty mówię "nadworne". Nadworne - bo żyją na dworze.
Nie każdy kot nadworny da się udomowić. Nie każdemu kotu można zapewnić należyte warunki. Pyzie nie mogłam.Mogliśmy mu tylko zwiększyć komfort życia. Życie z takim czymś dyndającym przy uchu do przyjemnych zapewne nie należało.

1 komentarz:

  1. Lubię takie historie z happy endem. Często obrażałam się na takie koty nadworne, że ja do nich z jedzonkiem, a one uciekały. Kkot dziki takim pozostanie, można go czasem jakoś wspomóc, jeżeli na to pozwoli.

    OdpowiedzUsuń